Ta współpraca to była szybka akcja. W poniedziałek pisze do mnie Stina, w sobotę jestem u nich w ogrodzie z aparatem w dłoni. Stało się tak ponieważ Stina i Simon początkowo nie planowali fotografa na swoim kameralnym ślubie, ale gdy zobaczyli zdjęcia narzeczeńskie, które zrobiłam dla ich przyjaciół zmienili zdanie.
Kuriozalne okoliczności
Zacznijmy od tego, że nikt z przybyłych gości oprócz siostry i szwagra panny młodej nie wiedział, że tego wieczoru odbędzie się ślub. Rodzina i przyjaciele przyszli w trampkach, t-shirtach, jeansach sądząc, że spotykają się by uczcić zakończenie remontu domu. Jak to mawia wielki Polak: nic bardziej mylnego.
Ja udawałam koleżankę Simona, która akurat wzięła ze sobą aparat. W alternatywnej wersji wydarzeń spotkaliśmy się jakiś czas temu w jego zakładzie okulistycznym, gdy pomagał mi dobrać okulary i szybko się zaprzyjaźniliśmy :) Ale chodźmy dalej. Ja zabieram gości na zdjęcie grupowe do ogrodu, Stina i Simon szybko się przebierają, ja cykam zdjęcia, nagle zaczyna grać muzyka "Kiss me", Stina i Simon nasłuchują co się dzieje, przychodzi pastor i...
Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć tę oto Stinę i tego oto Simona węzłem małżeńskim...
Tyle, że po szwedzku.
Na twarzach gości szok, radość, niedowierzanie, łzy. Reszty nie będę opowiadała. Wyczytacie ze zdjęć jak wyglądał ten protestancki ślub w ogrodzie pary młodej :)
Ślub po skandynawsku
Cenię szwedów za wiele rzeczy i jedną z nich jest prostota i minimalizm. Oni nie lubią przepychu, kiczu, udawania. Cenią jakość ponad ilość. Są domatorami. Te wszystkie cechy można zauważyć w poniższym reportażu, który, wbrew pozorom, pokazuje bardzo standardowy szwedzki ślub.
Mam nadzieję, że będę miała jeszcze niejedną okazję do fotografowania takich wydarzeń. Takich na których miłość, bliskość i radość z chwili są na pierwszym miejscu <3


































